„Żelazna kobieta”
W pierwszy dzień festiwalu, chwilę po projekcji filmu „Pod szarym niebem” widzowie spotkali się z aktorką Aliaksandrą Vaitsekhovich, która wcieliła się w rolę Leny, postaci inspirowanej białoruską dziennikarką Katsiaryną Andryevą.
– Najtrudniej było opanować emocje, żeby nie przekroczyć pewnej granicy – mówiła Vaitsekhovich, opowiadając, jak czytała listy wymieniane przez Andryevą i jej męża. Przyznała też, że dla wiarygodności schudła pięć kilogramów w dwa tygodnie, by oddać realia więzienia. – To dodało mi siwych włosów – żartowała, podkreślając jednocześnie, jak wielką wagę miała dla niej cierpliwość reżyserki Mary Tamkovich.
Publiczność chwaliła subtelność jej gry, szczególnie w scenach, gdzie emocje kryły się pod pozornym płaszczem ciszy i bezruchu. Rozmowa była też odbiciem aktualnej sytuacji na Białorusi. Widzowie podkreślali, że film przypomina o wartości prawdy i o tym, jak łatwo zapomnieć, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Vaitsekhovich nie ukrywała, że wielu Białorusinów chciałoby obejrzeć ten film, ale nie ma takiej możliwości. – Otrzymaliśmy jedynie komentarz, że trzeba nakręcić kolejny, tym razem o mężu Katsiaryny, który również trafił do więzienia – wyznała.
Aktorka zostawiła widzów z poczuciem, że kino wciąż potrafi przypominać o tym, co najważniejsze. A my – Solanizatorzy – dziękujemy za tak intymne odsłonięcie kulis pracy i bólu, jaki aktorka wniosła do roli.
Ola Pruszyńska
Zapraszamy również do przeczytania recenzji filmu „Pod szarym niebem” autorstwa naszego wolontariusza Przemysława Gładkojcia.
Jest taki kraj, jest takie miejsce
Granice – ze swej natury – mają niesamowitą zdolność wyznaczania tego, jak postrzegamy naszą rzeczywistość. Nie każda granica przebiega i działa też jednakowo – na równinach jest ona płynna, każde kolejne miasto jest nieco inną iteracją poprzedniego, podczas gdy w górach sąsiednia dolina może oznaczać już zupełnie inną kulturę oraz język. Białoruś jest więc pewnym geograficznym paradoksem, skoro jak pokazuje “Pod Szarym Niebem”, za polską miedzą istnieć może kraj do naszego bliźniaczo podobny, a zarazem radykalnie odmienny.
Film Mary Tamkovich – inspirowany prawdziwymi wydarzeniami (choć fabularyzowany) – opowiada historię dziennikarki Leny, która relacjonuje demokratyczne protesty z 2020 roku dla niezależnej internetowej telewizji, starając się wraz z operatorem i producentem wychwycić jak najlepsze ujęcia, jednocześnie unikając wykrycia przez służby rządowe. “Pod szarym niebem” już na otwarciu rzuca nas w wir wydarzeń – akcja jest dynamiczna, stawka wysoka, a każda chwila obfituje w niepewność. Przez wzgląd na to, sekwencja początkowa staje się prawdopodobnie najmocniejszą oraz najlepszą częścią filmu.
Po thrillerowym wstępie zachodzi bowiem zasadniczy zwrot gatunkowy ku osobistemu, politycznemu dramatowi, zaś akcja filmu rozgałęzia się między więzienną gehenną Leny a samotnym cierpieniem starającego się o jej uwolnienie męża, Ilyi (również opozycyjnego dziennikarza). Białoruska dyktatura – jak każda inna – uniwersalny ucisk przetwarza na indywidualny ból, który przez fizyczne i psychiczne osamotnienie jest niemożliwy do współdzielenia. Przez to zamiast ich łączyć, tworzy między prześladowanymi nowe podziały.
Tadeusz Konwicki pisał, że wszyscy piękni i szlachetni Rosjanie umierali w domach wariatów, a fabuła filmu słusznie przywodzi skojarzenia z omawianą w polskich liceach literaturą zesłańczą – Lena dołącza do całej kawalkady represjonowanych w starciu z cywilizacją ruskiego miru. W przetrzebionej kolejnymi falami aresztowań oraz wygnań Białorusi, ten opór ma jednak – odmiennie niż u nas – wyraźne kobiece oblicze, zaś tradycyjny schemat ulega odwróceniu – to Lena znosi represje, a Ilya wyczekuje jej w domu.
Stawia to nowego typu wyzwanie aktorskie przed Aliaksandrą Vaitsekhovic oraz Valentinem Novopolskijm, którzy zmuszeni są znaleźć klucz do odegrania ról wykraczających poza tradycyjnie ustalone archetypy literackie. Z próby tej oboje wychodzą udanie, choć aktorka zdecydowanie lepiej – z talentem splata ona subtelną, słowiańską emocjonalność z fizycznym bólem oraz wyczerpaniem, podczas gdy emocjonalny rdzeń Ilyi na przestrzeni filmu się zwyczajnie rozpływa.
Ujęcia filmu przywołują z kolei poszarzały krajobraz porosyjskich zabudowań, który równie dobrze może niektórym kojarzyć średniej wielkości miast pokroju Radomia bądź Kielc. Praca kamery – po dynamicznych i realistycznych w ruchu ujęciach na samym początku, ustępuje przede wszystkim kadrom, które snują się powoli, adekwatnie do dramatycznego nastroju filmu.
Mara Tamkovich dobrze dokumentuje białoruską beznadzieję, choć nie udaje jej się znaleźć przeciw niej satysfakcjonującego artystycznie panaceum. Samo jednak przypomnienie, że w sercu Europy funkcjonuje brutalna dyktatura już niesie za sobą wartość. Zbyt często zapominamy, że pod fasadą kraju ziemniaka, karmionego co noc propagandowymi opowieściami o krwiożerczych Litwinach oraz Polakach, kryje się realny, ludzki dramat.